Nie kochaj wroga swojego
Niełatwo zrozumieć ten fenomen. Sympatyzowanie z oprawcą, wspieranie go, współczucie mu? Nielogiczne, niemożliwe. A jednak...
Gdy przed półwieczem dwaj napastnicy przez niemal tydzień przetrzymywali czworo pracowników sztokholmskiego banku, wydarzyło się coś niebywałego. Zakładnicy, już po uwolnieniu, nie dość że utrudniali śledztwo, to jeszcze organizowali pieniądze na pomoc prawną dla napastników. Jakby tego było mało, ofiara... zaręczyła się z jednym z nich. Historia ta szybko stała się nie tylko ulubionym tematem mediów, ale i przyczynkiem do naukowych poszukiwań, których efektem stało się pojęcie: syndrom sztokholmski.
W swojej najczystszej postaci składa się on z czterech koniecznych elementów. Z jednej strony mamy poczucie, że oprawca jest niebezpieczny, zdolny do wszystkiego, czujemy się zagrożeni, ale z drugiej – dostrzegamy u niego momenty uprzejmości, co w jakiś sposób może uśpić naszą czujność. Sprawa trzecia, możliwość ucieczki, a właściwie jej brak, dotkliwie przez nas odczuwalny. Wreszcie – poczucie całkowitego osamotnienia, bezradności. Znikąd ratunku, zdani jedynie na siebie i (nie)łaskę antagonisty.
W tym splocie emocji i okoliczności powstaje trudny do wytłumaczenia mechanizm. Z czasem ofiara zaczyna nie tylko identyfikować się z tym, kto ją krzywdzi, ale i go… rozumieć, racjonalizować, a nawet lubić. Ekstremalny stres pozbawia ją umiejętności rzeczowego myślenia, a umysł sprawia niezbyt przyjemne niespodzianki. Neguje fakt krzywdy, która się jej dzieje; umniejsza jej skalę. Nierzadko dochodzi do z gruntu niewłaściwego wniosku, że z pewnością na tę krzywdę sobie zasłużyła. Nie karze oprawcy nawet wówczas, gdy już ma taką możliwość, na przykład odmawia składania zeznań przeciwko niemu…
Co istotne, syndrom sztokholmski nie dotyczy wyłącznie osób znajdujących się w sytuacjach skrajnych – zgwałconych, torturowanych, porwanych, więzionych. Byłoby to zbyt dużym uproszczeniem, zwłaszcza że zjawisko “rozlewa się” po innych płaszczyznach życia. Takich, w których już na pewno nie powinno być dla niego miejsca – zawodowa, rodzinna, związkowa… Ileż to osób nie potrafi odejść z pracy, w której niepodzielnie włada szef mobber? Ilu z nas pozostaje bezwolnie w toksycznych relacjach z członkami rodziny? Ile kobiet tłumaczy nieustannie przemocowego partnera, dając mu wciąż kolejne (które to już?!) szanse?
Leczenie – bo to naprawdę da się wyleczyć! – syndromu sztokholmskiego nie jest procesem krótkim i prostym, trudno zresztą o takie, gdy mowa o czymś tak delikatnym jak pokiereszowana psychika. Przekrzywiona, przekłamana perspektywa ofiary powoduje u niej ogromne mentalne spustoszenie. Wypełnienie tej pustki właściwą treścią, wyrugowanie przeświadczenia, że “widocznie tak musi być”, musi więc potrwać, ale należy o to zawalczyć, bo nie, nie musi tak być. Nikt nie urodził się po to, żeby być ofiarą.
Centrum Zdrowia Psychicznego
kontakt: 91 32 67 316 | czp@szpital-swinoujscie.pl