DLACZEGO NIE SZÓSTKA?
Wszyscy jesteśmy krytykami, nie oszukujmy się. Oceniamy zachowania, postawy, poglądy czy sytuacje. Przychodzi nam to dość łatwo i ani to w sumie złe, ani dziwne – w końcu własne zdanie to nie przewina. Gorzej, gdy to nasze własne zdanie krzywdzi.
W psychologii istnieje pojęcie wewnętrznego krytyka. To zupełnie inna historia, choć oparta na tym samym fundamencie, na ocenianiu. Tyle że wewnętrzny krytyk jest zawsze tym złym, a jego sądy nawet nie próbują być konstruktywne. Co więcej – ów głos ze środka nie interesuje się światem, mówi wyłącznie do nas i o nas. I nie są to przyjemne treści.
Z zaangażowaniem godnym większej sprawy przygląda się naszym poczynaniom i surowo je komentuje, choć nie jest pytany o zdanie. Gani, szydzi, natrząsa się, poniża, burzy spokój i poczucie własnej wartości, a jeśli cokolwiek w zamian buduje, to jedynie poczucie winy, lęki i kompleksy.
Wewnętrzny krytyk zawsze przybywa z zewnątrz, a czai się na nas już od naszego dzieciństwa. Karmią go wszelkie uwagi, osądy i oczekiwania, jakim poddawani jesteśmy od małego. Wszystkie te – zasłyszane od rodziców czy nauczycieli – zdania w rodzaju: “dlaczego nie szóstka?”, “stać cię na więcej”, “następnym razem bardziej się postaraj”, “jak ty się zachowujesz?!”, “dlaczego nie możesz być taki/taka jak…?” to klasyczne elementy formujące wewnętrznego krytyka. On z kolei rozgaszcza się w nas z czasem na dobre (a raczej na złe), czyniąc wszystko, żebyśmy myśleli o sobie jak najgorzej, choć jest pewnym paradoksem, że wewnętrzny krytyk z zasady nie chce dla nas źle. Tak przynajmniej mówi psychologia. Mimo że środków używa dość drastycznych, służyć one mają wzmocnieniu nas, nie naszej krzywdzie; nie o podcinanie skrzydeł tu idzie, a o zmotywowanie do jeszcze wyższych lotów. Ten typ zwiemy wymagaczem. Nieco to pokrętne, fakt…
Wchodzenie w dialog z wewnętrznym krytykiem pozornie wydaje się być bezcelowe. On niekiedy nie słucha, przeświadczony o swojej wszechwiedzy na nasz temat. Nic bardziej mylnego. Można go nie tylko oswoić, ale i nawet utemperować. Na początek – warto uświadomić sobie jego istnienie oraz to, że jego przykre komunikaty nie muszą mieć nic wspólnego z prawdą. Gdy już to się stanie, łatwiej będzie nam się od niego zdystansować. Najlepiej jednak z nim… porozmawiać. Tak, porozmawiać i pokonać go na argumenty, których często mu akurat brakuje, topnieją gdzieś w zalewie generalizacji. W końcu nie jesteśmy nawet w połowie tak beznadziejni, jak twierdzi i mamy na to szereg dowodów.
Trzeba jednak na koniec zaznaczyć, że proces ten szybki raczej nie będzie – wszak wewnętrzny krytyk żyje z nami od dziecka – trochę potrwa, ale za to będzie obietnicą dużo lepszego życia. Obietnicą na dodatek spełnioną.