„Nie daje mi to spokoju...” – ileż to razy nawiedziła nas podobna, natrętna, myśl? Gdy pojawia się jakiś problem; gdy czegoś nie rozumiemy; gdy nie możemy dojść przyczyny; gdy nie znajdujemy czegoś mimo intensywnego poszukiwania... Problem się w końcu rozwiązuje, przychodzi olśnienie, zguba się odnajduje – a spokój wraca tam, gdzie być powinien. Nic zatem nadzwyczajnego.
Nadzwyczajnie, i to nie w dobrym znaczeniu, robi się wówczas, gdy takie obsesyjne, dręczące myśli powtarzają się w nieskończoność. To ruminacje. Pojawiają się znikąd (pozornie) i donikąd (bezsprzecznie) prowadzą. Niezwiązane z niczym, co nas w danym momencie dotyczy – ani z tym, co robimy; ani z tym, co wokół nas się dzieje; całkiem wyrwane z bieżącego kontekstu – wydają się nie mieć żadnej podstawy, żadnego sensu. A mimo to męczą, drażnią, bolą. Nie dają spokoju podobnie jak zagubione i niechcące się odnaleźć klucze, jednak w przypadku ruminacji nie chodzi o nic z „tu i teraz”. Dotyczą trudnej przeszłości (nawet tej bardzo dalekiej) lub też napawającej lękiem przyszłości, nigdy nie są osadzone w teraźniejszości, co czyni je trudnymi do wytłumaczenia. Zwłaszcza że ich moc i nachalność nie pozwalają zastąpić ich myślami innymi, bardziej przyjaznymi lub choćby zwyczajnie przyziemnymi. Nie trzeba tu dowodzić, jak bardzo ruminacje potrafią burzyć nam codzienność...